niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 35 : Misja rozpoczęta.

*Violetta*
To moja wina.. on nie żyje! Nie mogłam powstrzymać płaczu, miłość mojego życia umarła.. z mojej winy!
Podeszłam do Leona, nie wiedziałam co mam zrobić..podeszłam do łóżka na którym leżał Leon. Uklękłam, i delikatnie dotknęłam ręki Leona. Miałam nadzieję, że to tylko sen. Byłam wściekła i przygnębiona.
- Dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego Leon!- Zaczęłam krzyczeć.- Przepraszam za wszystko, to moja wina, oszukiwałam sama siebie, że już Cię nie kocham. Rozumiesz? Kocham Cię Leon! Nienawidzę samej siebie, jak mogłam Cię porzucić, w potrzebie? Powiedz mi jak?! Leon.. kocham Cię..  -Proszę wybacz mi- Powiedziałam cichszym głosem. Jedna z łez poleciała na zimną rękę Leona..
-Ja.. ja.. też Cię kocham.- Lekko ścisnął moją dłoń, i złączył w jedność.
Wolno podniosłam głowę wyżej, on.. on.. się budzi.. zobaczyłam mojego ukochanego, który otwiera oczy.
To nie możliwe.. jakim cudem? Spojrzałam na kardiogram, linia  znów dawała znak życia.
-Leon!
Tak szybko jak tylko mogłam wskoczyłam na łóżko, i z całej siły przytuliłam go. No była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
-Ał..- Wysyczał przez zęby.
Lekko się cofnęłam, wystraszyłam się.
-Przepraszam, boże przepraszam Leon. - Zakryłam usta moimi dłońmi.
-Nic się nie stało..- lekko uśmiechnął się do mnie.
-Już myślałam, że zostawisz mnie samą....- z oczu popłynęła mi jedna łza, to nie była łza smutku.. tylko szczęścia.
-Ciebie nigdy samej bym nie zostawił- usiadł obok mnie i mocno przytulił.
Bardzo mi go brakowało, nie miałam racji, myśląc że jest kompletnym debilem.
W progu staną Marco, zrobił wielkie oczy. Czym prędzej wskoczył na Leona, i mocno go przytulał, cieszył się bardziej jak ja..
-Jak to możliwe, jak to możliwe?
-Marco dusisz..
-A no tak przepraszam.. Przecież, umarłeś przez ten przeszczep szpiku..
Wtrąciłam się w ich rozmowę.
-Jaki przeszczep?- Spytałam.
Zastała niezręczna cisza..
- Leon, chyba czas najwyższy jej to wszystko powiedzieć..
-Możecie mi w końcu powiedzieć co tu się dzieje?
Marco opuścił pomieszczenie.
-Ja..ja.. wiedziałem to od samego początku.. jak się tylko poznaliśmy... Violu.. my wiemy skąd są te wszystkie siniaki, bóle głowy... Pamiętasz jak mówiłem ci, że to może być udar?
-Tak..
- Próbowałem ukryć tą całą prawdę.. ty.. chorujesz na.. białaczkę..
-Co?-zerwałam się -Jak mogłeś Leon? Powiedz mi, jak? Zaufałam Ci, byłeś jedyną osobą, najważniejszą w moim życiu! A ty perfidnie skłamałeś mi prosto w oczy.. nie myśl sobie, że o tym wszystkim zapomnę..! Nie zabronię spotykać Ci się z dzieckiem.. ale nie masz prawa się do mnie zbliżać! Rozumiesz? Nigdy więcej!
Wyszłam z sali, zaczęłam biec przed siebie nie zbaczając z drogi... Znowu ucisk w głowie, wiedziałam czym to może się skończyć.. ponownie wylądowałam na podłodze..
Można powiedzieć, że się"obudziłam", ale tak a prawdę, nie mogłam nic zobaczyć.. tylko słyszałam.. jakby coś mnie powstrzymywało...
-Szybciej, szybciej, budzi się!-zgadywałam, że nadal jestem w tym chorym miejscu..- Gratulację doktorze, operacja przebiegła prawidłowo.
Co? Ej! Chwila moment! Jaka operacja? Co tu się dzieje? Znowu... zasnęłam.. jeśli można to tak nazwać.. obudziłam się na sali, strasznie zimno było.. czułam tylko ból i ból. Do pomieszczenia weszła jedna z pielęgniarek.
-Pani Verdas, operacja przeszła doskonale. Ma pani szczęście,nie każda kobieta ma tak wspaniałego męża.
-Mianowicie o co chodzi?
-Pan Verdas, oddał swój szpik kostny, by pomóc właśnie pani, gdyby nie przeszczep.. kto wie.. długo by pani nie przeżyła..
-Czyli.. Leon uratował mi życie?
-Tak, prawie poświęcając swoje.. podczas przeszczepu.. przed chwilą gdy pani miała przystąpić do operacji.. Pani męża organizm był osłabiony.. po strzelaninie, nieźle się wykrwawił.. w ostatkach sił udało mu się przyprowadzić panią do szpitala.. gdyby nie on.. no wie pani co mogłoby się stać.
-N n n.. nie wiedziałam o tym wszystkim..
-No to teraz pani już wie.. przyprowadzić tutaj męża?
-Nie.. Verdas.. nie jest już moim mężem.. dziękuję, że pani mi wszystko opowiedziała.
-Do usług.- Oddaliła się w stronę drzwi i wyszła.
To wszystko dało mi dużo do przemyślenia.. z jednej strony zimny drań który mnie oszukiwał..
a z drugiej, przyszły ojciec mojego dziecka.. nie rozumiem jak mógł zrobić mi coś takiego.. a jago tak kochałam.. Minęło trochę czasu.. zanim ból był ciut nieodczuwalny.. już jutro.. mija kolejna rocznica śmierci moich rodziców.. byłam zmęczona tym wszystkim.. poszłam spać.. myśląc o przyszłości..
*Ranek*
Obudziłam się w byle jakim humorze, wszystko było mi obojętne.. i bez sensu.. Przyszła pani, ze szpitalnym jedzeniem. kanapka, pomidor i szynka.. mmm o niczym innym nie marzyłam, jak żreć szpitalne jedzenie. Jak mus to mus.. parę gryzów.. i kawałek kanapki odstawiony..  W drzwiach stanął Marco.
-Cześć Violu, jak się czujesz?-Zapytał.
-Teraz? Hmm.. świetnie! Nie ma to jak dowiedzieć się bolesnej prawdy, kiedy wszystko miało się ułożyć. Super prawda?
-Słyszałem co się wczoraj stało.. zobaczysz.. jakieś dwa tygodnie, i wszystko będzie dobrze.
-Dlaczego dwa tygodnie?
-Za tyle dostaniesz wypis, będziesz mogła udać się do domu.
-Słucham?
-Tak, tylko proszę Cię tym razem nie uciekaj stąd dobrze? Nie mam zamiaru Cię znowu wszędzie szukać.
-No dobrze, nigdzie się stąd nie ruszę.
-Mam nadzieję.
Opuścił salę, na twarzy pojawił mi się, szyderczy uśmiech. Misja "opuścić szpital" rozpoczęta.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Leoś żyje spokojnie! Leonetka nie jest razem. Ajć. :/ Ta miłość. To był przedostatni
rozdział tej historii... smutek tak trochę. :/ Szkoda, że już się kończy, no ale
jest początek i jest koniec, jutro bądź po jutrze postaram się napisać finał. Dziękuję wszystkim
Uwielbiam was. :** /Wika <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz